Psiak spojrzał na mnie tymi swoimi poczciwymi, czarnymi jak węgielki oczkami i zaszczekał radośnie. Nie myśląc rzuciłam się na niego, tuląc. A więc jestem już Tutaj. Nareszcie skończyłam z tym żałosnym, ziemskim życiem. Wreszcie.
- Lukky, nareszcie jesteśmy razem.- wyszeptałam radośnie, spoglądając w jego oczka.
- Niestety, tylko chwilowo.- rzekło smutnie zwierzę. Nie zdziwiło mnie teraz, że on mówi ludzkim głosem. Tutaj jest wszystko możliwe, jeśli się tylko uwierzy.
- Jak to?- zmarszczyłam czoło.
- Jesteś tutaj tylko w odwiedzinach. Twój czas na Ziemi nie dobiegł jeszcze końca. Masz jeszcze kilkadziesiąt latek życia.
- Ale ja tam nie chce wracać.- pokręciłam głową.- Po co? Żeby znów się tnąc? Żeby wrócić do dawnych nałogów, żeby mieszkać pod mostem? Ja nie chcę!- krzyknęłam.
- Spójrz.- rzekł, wskazując łapką gdzieś w bok. Spojrzałam.
Jakaś młoda dziewczyna o włosach odcieniu czekolady leżała bez tchu na szpitalnym łóżku. Wokół niej kłębił się tłumek lekarzy, którzy próbowali przywrócić jej akcje serca. Z minuty na minutę było coraz gorzej. Nastolatka nadal nie odzyskała przytomności. Zauważyłam szwy na jej rękach. Lekarze byli niestety bezradni.
Zaś na korytarzu był większy tłum. Wśród obecnych tam osób rozpoznałam rudą czuprynę Kastiela, mojego brata, kilka dziewczyn z mojej klasy: Rozalię, Kim, Sucrette, Violettę oraz Iris. Na krzesłach siedzieli moi zrozpaczeni rodzice i babcia Aldona. Płakali. Pod ścianą siedział jakiś brunet w białej, kilku miejscach wybrudzonej koszuli z rękawkami do łokci, spodniami moro oraz wojskowymi butami. Nie rozpoznawałam go, chociaż był dziwnie znajomy...
Spojrzałam znowu na zwierzę.
- Po co mi to pokazujesz?- warknęłam. Nie chcę tego widzieć.
- Żebyś zrozumiała, że oni nie mają Cię tak do końca gdzieś...
- Nie chcę tego widzieć. Nie wrócę już na Ziemię.
- Musisz wrócić. Lecz przedtem musisz kogoś zobaczyć...
Uniosłam brwi w zdumieniu.
- Niby kogo?
- Cornelię.
Poczułam nagle ucisk w sercu i zachłysnęłam się powietrzem. Czułam mieszaninę szczęścia i niepewności. Ona umarła już tak dawno, że...
- Gdzie ona jest?
- Tutaj, siostro.- odwróciłam się w stronę źródkła głosu. Stała tam. W Bramie Nieba.
- C-corny...- jęknęłam. Wyglądała wspaniale. jej złote włosy falowały na niewidzialnym wietrze wraz z śnieżnobiałą suknią ze złotym pasem. To już siedem lat minie w sierpniu odkąd... zginęła potrącona przez auto. Teraz miałaby dwadzieścia trzy lata. Czemu akurat ona musiała zginąć? Przecież chciała śpiewać! Chciała zostać piosenkarką! Miały taki cudny głos, a teraz... A teraz na Ziemi jej ciało jedzą robaki.
- Tak.- zaśmiała się, jakby nic ją nie obchodziło. Że nie żyje, że musi trochę jeszcze poczekać, zanim usłyszy głos swojej mamy, taty, brata i siostry. Że właściwie na Ziemi to już nikt, oprócz jej rodziny o niej nie pamięta.- Coś tak stoisz jakbyś ujrzała ducha? Uśmiechnij że się, a nie. - skarciła mnie z uśmiechem.
- Siostro!- zawyłam i skoczyłam ku niej aby ją przytulić. Ten uścisk mam mi wystarczyć na kilkadziesiąt ziemskich lat. Gdyby żyła, to na pewno straciła by już przytomność, tak mocno ją ściskałam. - KOCHAM CIĘ.- zaszlochałam.
- Ja ciebie też, ja ciebie też.- szepnęła, gładząc me włosy.- A teraz żegnaj. Rodzina i Kastiel czeka.- wyszeptała i znikła. Zniknął też mój kochany Lukky. Znikło wszystko.
- Nie odchodźcie.- zdążyłam powiedzieć i sama też znikłam...
- Chyba odzyskuje przytomność...- rzekl Ktoś, zaciskając mocniej swoje palce na mojej dłoni. Bolało. Chyba była tam jakaś rana, bo rękę miałam zabandażowaną.
- Jesteś pewny Lys?- szepnął kobiecy głos.
- Taak...- odmruknął Ktoś, wypuszczając moje palce z mocarnego uścisku.
- Natalia, Natalia...- usłyszałam ciężkie kroki i nagle ktoś wprost do ucha krzyknął moje imię. Jęknęłam. Już nawet po śmierci nie można mieć spokoju!!
Powoli i opornie podniosłam ciężkie powieki.
Jednak żyję.
Ehh...
Czy ten koszmar nigdy się nie skończy?
- Uymhhh...- mruknęłam.- Mama... Tato... Lys... Babi! G-gdzie ją jestem?
- To chyba my cię powinniśmy zapytać. O mały włos nie umarlas!- krzyknął tato, a na jego nieogolonej twarzy pojawił się grymas wściekłości. Westchnęłam. Czemu nie umarlam do jasnej ciasnej?! Teraz pewnie będe zmuszona znosić kazania moich rodziców i w ogóle wszystkich. Te drwiące spojrzenia w stylu: "O lol. Jaka wariatka. Chciała się zabić. I do tego tnie się jak głupia małolata! He, he, he. Nie no, po prostu żal mi jej.".
- Odwalcie się.- warknęłam,przekręcając się na lewy bok.- Szkoda, że żyję. Będę musiała mieszkać pod mostem, cierpieć bo chłopak którego kocham to dupek zasrany a mój brat jest z Pegorzem. Idźcie z stąd. Nie chcę nikogo znać. No slyszycie?- rzeklam.
Zero reakcji. Chyba są zbyt wstrząśnięci.
- No ku**** slyszycie?
Spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Jednak po kolei zaczęli wychodzić.
- Babciuu...- zawołałam ochrypniętym głosem, gdy starsza kobieta miała już wychodzić.
- Tak?
- Kocham cię.
- To dobrze wnusiu.-posłała mi uśmiech.
Sztuczny.
Przesłodzony.
Zero szczerości w nim.
Dobra. Jak chcecie. Mam was gdzieś. Teraz muszę nauczyć się brać wszystko na spokojnie. Zero płakania, rozpaczania z powodu jakiejś cholery(Kastiel), wściekania się, że brat jest z Pegorzem, martwienia się, że za chwilę można stracić dom. Od teraz będę żyła chwilą. I amen.
***
Z szpitala zostałam wypisana po tygodniu czasu. Wariowałam tam. Dawali mi jakieś świństwa do jedzenia, a ta pielęgniarka, chyba Kasia miała na imię(wywnioskowałam to z jej czułych rozmów telefonicznych do swojego kochanka) za każdym razem gdy wchodziła do sali, obrzucała mnie takim spojrzeniem, jakbym była chora umysłowo. Pfff...
- Daj, sama to poniosę.- warknęłam na swojego brata, gdy wysiadaliśmy z auta Leo.
Przyznam szczerze, że mnie zadziwiło jego zachowanie. Gdy tylko dowiedział się o moim pobycie w szpitalu natychmiast rzucił swój sklep i przyjechał. Potem, po odzyskaniu przytomności codziennie wysyłał swoją dziewczynę Rozalię(obowiązki szefa sklepu wzywają.... ;D ) wraz z jedzeniem z McDonald's. Jak twierdził chciał mnie ratować przed tym "świństwem szpitalnym". A gdy zastałam wypisana, zaoferował podwiezienie mnie do domu. Gdybym była na jego miejscu, to nie wiem jakbym zachowała sie w stosunku do osoby która miała mnie w dupie przez taki okres czasu...
- Charakter nadal paskudny...- mruknął bialowlosy z uśmiechem.
Gdyby spojrzenie mogło wyrządzać jakąś krzywdę...
. Z ciężką miną wyrwałam Leonardowi tylko moją torbę na ramię i weszliśmy na klatkę.
- Ohh.!- pisnęła cienkim głosem Rozalia na widok przebiegającego tuż przed jej nogami grubego szczura. Wzdrygnęłam się lekko, lecz nic nie powiedziałam. Był to chyba jeden z dwunastki szczurów Ricka z szóstego piętra. Miły chłopak, studiuje polonistykę, lecz ma bzika na punkcie tych gryzoni.
Po chwili weszliśmy do mieszkania. Wyglądało jak po przejściu trąby powietrznej, lecz postanowiłam się nic nie odzywać. Jeżeli w moim pokoju będzie czysto, to się nie przyczepię i nie posprzątam.
- Co jest do żarcia?- mruknęłam, zaglądając do lodówki. Oczywiście tylko jakieś jogurciki się zostały. Przeterminowane o miesiąc. Czy mój brat nic nie umie sam zrobić do cholery?
- Dobra Leo, pomożesz mi?- zawołał ze swojego pokoju białowłosy.
Mój starszy brat ocknął się jakby z letargu i ruszył do pokoju. Po chwili ujrzałam ich wynoszących jakieś pudła.
- Co to znaczy?- zmarszczyłam podejrzliwie brwi.
Nic nie odpowiedzieli, tylko po prostu wyszli jakby nie usłyszeli mojego pytania. Zerknęłam za Rozalię.
- Co tu do jasnej ciasnej kwiatowej dzieje?
Białowłosa spuściła smutno głowę.
- Bo tenn... Lysander się wyprowadza do Peggy... I...
- A co z tym mieszkaniem?- przerwałam zniecierpliwiona.
Wymamrotała coś niezrozumiale.
- Co mówisz? Mówże głośniej!
- S-sprzedane... Kupiec wprowadza się za dwa dni.
Nie... Myślałam że mój pobyt w szpitalu może coś zmieni... Ja głupia... Że może jednak nie sprzedadzą tego mieszkania... Jaja sobie chyba robią!
Zaczęłam chodzić nerwowo po kuchni. I co ja teraz zrobię? Przecież nie stać mnie na wynajęcie żadnego mieszkanka. Nawet nie pracuję.
- Wiem. Może u Lea na jakiś czas...- rzekłam po chwili olśniona.
- Natalia, no bo o to chodzi, że Leonard i ja mieszkamy ze sobą. I ostatnio Leo popadł w długi, sprzedał mieszkanie i mieszkamy teraz w ciasnej kawalerce z jednym pokojem, kuchnią i łazienką. A mnie rodzice wyrzucili z domu...- zaczęła się nerwowo tłumaczyć ta idiotka. A ja taka naiwna, że jej uwierzę.
- Świetna przyjaciółka, nie ma co.- prychnęłam.- Możesz od razu powiedzieć że nie chcecie mnie, bo będę wam przeszkadzać jak będziecie się pieprzyć? To od razu tak mów, a nie zmyślaj.A teraz się wynoś suko zakłamana. No chyba coś ci mówię! Wypierdalaj! Głucha jesteś?Przyznam szczerze, że mnie zadziwiło jego zachowanie. Gdy tylko dowiedział się o moim pobycie w szpitalu natychmiast rzucił swój sklep i przyjechał. Potem, po odzyskaniu przytomności codziennie wysyłał swoją dziewczynę Rozalię(obowiązki szefa sklepu wzywają.... ;D ) wraz z jedzeniem z McDonald's. Jak twierdził chciał mnie ratować przed tym "świństwem szpitalnym". A gdy zastałam wypisana, zaoferował podwiezienie mnie do domu. Gdybym była na jego miejscu, to nie wiem jakbym zachowała sie w stosunku do osoby która miała mnie w dupie przez taki okres czasu...
- Charakter nadal paskudny...- mruknął bialowlosy z uśmiechem.
Gdyby spojrzenie mogło wyrządzać jakąś krzywdę...
. Z ciężką miną wyrwałam Leonardowi tylko moją torbę na ramię i weszliśmy na klatkę.
- Ohh.!- pisnęła cienkim głosem Rozalia na widok przebiegającego tuż przed jej nogami grubego szczura. Wzdrygnęłam się lekko, lecz nic nie powiedziałam. Był to chyba jeden z dwunastki szczurów Ricka z szóstego piętra. Miły chłopak, studiuje polonistykę, lecz ma bzika na punkcie tych gryzoni.
Po chwili weszliśmy do mieszkania. Wyglądało jak po przejściu trąby powietrznej, lecz postanowiłam się nic nie odzywać. Jeżeli w moim pokoju będzie czysto, to się nie przyczepię i nie posprzątam.
- Co jest do żarcia?- mruknęłam, zaglądając do lodówki. Oczywiście tylko jakieś jogurciki się zostały. Przeterminowane o miesiąc. Czy mój brat nic nie umie sam zrobić do cholery?
- Dobra Leo, pomożesz mi?- zawołał ze swojego pokoju białowłosy.
Mój starszy brat ocknął się jakby z letargu i ruszył do pokoju. Po chwili ujrzałam ich wynoszących jakieś pudła.
- Co to znaczy?- zmarszczyłam podejrzliwie brwi.
Nic nie odpowiedzieli, tylko po prostu wyszli jakby nie usłyszeli mojego pytania. Zerknęłam za Rozalię.
- Co tu do jasnej ciasnej kwiatowej dzieje?
Białowłosa spuściła smutno głowę.
- Bo tenn... Lysander się wyprowadza do Peggy... I...
- A co z tym mieszkaniem?- przerwałam zniecierpliwiona.
Wymamrotała coś niezrozumiale.
- Co mówisz? Mówże głośniej!
- S-sprzedane... Kupiec wprowadza się za dwa dni.
Nie... Myślałam że mój pobyt w szpitalu może coś zmieni... Ja głupia... Że może jednak nie sprzedadzą tego mieszkania... Jaja sobie chyba robią!
Zaczęłam chodzić nerwowo po kuchni. I co ja teraz zrobię? Przecież nie stać mnie na wynajęcie żadnego mieszkanka. Nawet nie pracuję.
- Wiem. Może u Lea na jakiś czas...- rzekłam po chwili olśniona.
- Natalia, no bo o to chodzi, że Leonard i ja mieszkamy ze sobą. I ostatnio Leo popadł w długi, sprzedał mieszkanie i mieszkamy teraz w ciasnej kawalerce z jednym pokojem, kuchnią i łazienką. A mnie rodzice wyrzucili z domu...- zaczęła się nerwowo tłumaczyć ta idiotka. A ja taka naiwna, że jej uwierzę.
Nie wiem czemu na nią tak napadłam. Może dlatego, że byłam teraz jednym wielkim strzępkiem nerwów. A ta jeszcze nie może powiedzieć od razu, jak sprawa wygląda, tylko nawija coś ciasnym mieszkaniu, długach i tak dalej.
Białowłosa rzuciła mi ostatnie zdezorientowane spojrzenie i wyszła, cicho domykając drzwi.
***
Co robić? Spojrzałam zamyślona na czerwoną butelkę.
***
Cóż, nie wiem czy powinnam to robić, i czy nawet mi pozwoli, lecz to moja jedyna szansa. Zapłacił taksówkarzowi należytą kwotę, a on nawet przywlókł mi moje walizki pod same drzwi. Uśmiechnęłam się do niego i podziękowałam mu.
- Dobra, teraz wdech i...- rzekłam do siebie i nacisnęłam przycisk. Z bijącym sercem wpatrywałam się w domofon.
- Halo...?- rzekł głos Kastiela.
- Cześć...- zaczęłam niepewnie.- Mogę wejść?
- Tak, jasne.- rzekł to za szybko. Zawsze się wahał, zanim kogoś wpuszczał do siebie. Chwyciłam za rączkę mojej szaro-różowej walizki i weszłam. Miałam w niej tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Resztę zostawiłam w domu. Przecież nie będę wracać ze stadem walizek do domu, jakby mi nie pozwolił u siebie zamieszkać, co niestety było łatwe do przewidzenia. Pewnie nie chciał,aby ktoś pałętał się po jego domu, w czasie kiedy pieprzy jakieś panienki. Ehh... A ja głupia go kocham. Cóż, muszę na przyszłość ostrożniej wybierać sobie chłopaków, w których się zakocham.
Zadzwoniłam.
Otworzył.
Spojrzał na moją walizkę.
Wszystko zrozumiał.
Powiedział żebym weszła i sie rozgościła.
- A gdzie reszta rzeczy?- zapytał wyciągając z szafki herbatę.
- W domu.- rzekłam, patrząc gdzieś w bok. Czułam się przy nim bardzo nieswojo, a już po tym wyznaniu... Gdyby nie kłopoty mieszkaniowe, nawet nigdy bym do niego nie przyszła, nawet nie spojrzała.
- Aha. To jutro po nie wpadniemy.- mruknął, wstawiając wodę do czajnika.
- Ale.. To oznacza, że mogę u ciebie...?
- Tak, ale żadnych imprez bez mojego pozwolenia, gdy znajdziesz jakąś pracę, dokładasz się stówę do czynszu. A, i sama wyremontujesz sobie pokój, bo teraz jestem spłukany.
Kiwnęłam głową.
- A i jeszcze jedno. Żadnych zbliżeń między nami.
Ostatnie zdanie niczym sztylet wbiło się mi w serce, lecz kiwnęłam smętnie głową.
- Jasneee...
Chłopak położył przedemna czerwony kubek w szare grochy i zapytał:
- A Lysander...?
- U dziwki Peggy.- prychnęĺam kpiaco.
- Widzę że ty to w słowach nie przebierasz.- zasmial się rudowlosy, upijąc łyczek owocowej. Skrzywił się jednak i zaczął pluć. Zaśmiałam się i walnęłam dłonią w stół. Wyglądał tak słod... No dobra, koniec uchichania. Nic w tym nie było śmiesznego.
- Dobra, chodź. Pokażę ci twój pokój...- szepnął mi wprost do ucha. Jego głos był taki zmysłowy, że miałam przez krótką chwilę rzucić się na chłopaka. Stop, stop, stop. Natalio, czy zapisać cię na kurs ,, Jak myśleć logicznie i nie rzucać sie na chłopaków?,, Bo chyba muszę tak zrobić. Nie umiesz panować nad emocjami. Lepiej myśl tysiąc razy, aniżeli rzucaj się na chłopaka któremu wyznałaś miłość, a on cię odrzucił.
Weszliśmy do dużego pokoju znajdującego się naprzeciw łazienki. Aż pisnęłam z zachwytu.
Ściany były w kolorze ciemnego fioletu co kontrastowało z jasną, drewnianą podłogą. Naprzeciw drzwi znajdowało się okno z dużym, drewnianym parapetem. Było na nim ułożonych kilka poduszek o kolorze indygo. Po prawej stronie znajdowala się kremowa sofa a obok niej pusty regał na książki, zaś po lewej biurko, stojak na płyty, kilka plakatów jakiegoś rockowego zespołu.
- Wow.-powiedziałam tylko.
- Podoba się?
- I to jak!- zarzuciłam mu się na szyję, lecz on odsunął się ode mnie. Poczułam się jak śmieć. Jak głupia idiotka.
- Łazienka jest na wprost drzwi. Jakby co to będę u siebie.- rzekł sztywno i wyszedł.
Tylko tyle ma mi do o powiedzenia? Usmiechnęłam się smutno i wróciłam do kuchni po swoją walizkę.
Za dużo emocji i wrażeń jak na półtora tygodnia.
Momentalnie usnęłam na kanapie.
I dodałam.
Moje zdanie o nim- dupa kompletna. Ale cóż. Pisać ja nie umiem więc się nie dziwcie:'c
Bez dedyka.
- Tak, jasne.- rzekł to za szybko. Zawsze się wahał, zanim kogoś wpuszczał do siebie. Chwyciłam za rączkę mojej szaro-różowej walizki i weszłam. Miałam w niej tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Resztę zostawiłam w domu. Przecież nie będę wracać ze stadem walizek do domu, jakby mi nie pozwolił u siebie zamieszkać, co niestety było łatwe do przewidzenia. Pewnie nie chciał,aby ktoś pałętał się po jego domu, w czasie kiedy pieprzy jakieś panienki. Ehh... A ja głupia go kocham. Cóż, muszę na przyszłość ostrożniej wybierać sobie chłopaków, w których się zakocham.
Zadzwoniłam.
Otworzył.
Spojrzał na moją walizkę.
Wszystko zrozumiał.
Powiedział żebym weszła i sie rozgościła.
- A gdzie reszta rzeczy?- zapytał wyciągając z szafki herbatę.
- W domu.- rzekłam, patrząc gdzieś w bok. Czułam się przy nim bardzo nieswojo, a już po tym wyznaniu... Gdyby nie kłopoty mieszkaniowe, nawet nigdy bym do niego nie przyszła, nawet nie spojrzała.
- Aha. To jutro po nie wpadniemy.- mruknął, wstawiając wodę do czajnika.
- Ale.. To oznacza, że mogę u ciebie...?
- Tak, ale żadnych imprez bez mojego pozwolenia, gdy znajdziesz jakąś pracę, dokładasz się stówę do czynszu. A, i sama wyremontujesz sobie pokój, bo teraz jestem spłukany.
Kiwnęłam głową.
- A i jeszcze jedno. Żadnych zbliżeń między nami.
Ostatnie zdanie niczym sztylet wbiło się mi w serce, lecz kiwnęłam smętnie głową.
- Jasneee...
Chłopak położył przedemna czerwony kubek w szare grochy i zapytał:
- A Lysander...?
- U dziwki Peggy.- prychnęĺam kpiaco.
- Widzę że ty to w słowach nie przebierasz.- zasmial się rudowlosy, upijąc łyczek owocowej. Skrzywił się jednak i zaczął pluć. Zaśmiałam się i walnęłam dłonią w stół. Wyglądał tak słod... No dobra, koniec uchichania. Nic w tym nie było śmiesznego.
- Dobra, chodź. Pokażę ci twój pokój...- szepnął mi wprost do ucha. Jego głos był taki zmysłowy, że miałam przez krótką chwilę rzucić się na chłopaka. Stop, stop, stop. Natalio, czy zapisać cię na kurs ,, Jak myśleć logicznie i nie rzucać sie na chłopaków?,, Bo chyba muszę tak zrobić. Nie umiesz panować nad emocjami. Lepiej myśl tysiąc razy, aniżeli rzucaj się na chłopaka któremu wyznałaś miłość, a on cię odrzucił.
Weszliśmy do dużego pokoju znajdującego się naprzeciw łazienki. Aż pisnęłam z zachwytu.
Ściany były w kolorze ciemnego fioletu co kontrastowało z jasną, drewnianą podłogą. Naprzeciw drzwi znajdowało się okno z dużym, drewnianym parapetem. Było na nim ułożonych kilka poduszek o kolorze indygo. Po prawej stronie znajdowala się kremowa sofa a obok niej pusty regał na książki, zaś po lewej biurko, stojak na płyty, kilka plakatów jakiegoś rockowego zespołu.
- Wow.-powiedziałam tylko.
- Podoba się?
- I to jak!- zarzuciłam mu się na szyję, lecz on odsunął się ode mnie. Poczułam się jak śmieć. Jak głupia idiotka.
- Łazienka jest na wprost drzwi. Jakby co to będę u siebie.- rzekł sztywno i wyszedł.
Tylko tyle ma mi do o powiedzenia? Usmiechnęłam się smutno i wróciłam do kuchni po swoją walizkę.
Za dużo emocji i wrażeń jak na półtora tygodnia.
Momentalnie usnęłam na kanapie.
I dodałam.
Moje zdanie o nim- dupa kompletna. Ale cóż. Pisać ja nie umiem więc się nie dziwcie:'c
Bez dedyka.
Ki, jednak będzie dedyk.
DEDYKEJSZYN
dla
Rosjan, którzy odwiedzili mojego bloga 25 razy,
Amerykanów-15,
Ukraińców-4
mieszkańcom Danii-1,
Finlandii-1,
Holandii-1
i Polakom, 189
Dziękuję :)
Pozdrawiam, Shina <3

Omomom *.* mieszkają razem :Dnic tylko czekać na sexs xd a co do rozdziału to znalazłam parę błędów ort. i jęz. Pozatym super;]
OdpowiedzUsuńDzięki :) postaram sie poprawić błędy. Sexs? No nie wiem xd ale jeśli coś to na pewno w dalekieeeej przyszłości :p
UsuńBardzo mi się podobał ten rozdział i niemów że jest do dupy bo nie jest ;p
OdpowiedzUsuńKiedy dodasz następny rozdział, bo jestem ciekawa jak to się potoczy :)
Jest xd
UsuńŚwietne i mi tu nie pitol że dupa :33
OdpowiedzUsuńNie umiesz kłamać ^^
Usuń